Nie miałem ostatnio czasu na obróbkę zdjęć z sesji z Pawłem. Wrzuciłem tylko
zajawkę. Plan był taki, żeby dziś wrzucić jej rozwinięcie, ale jak to u mnie zwykle bywa... Nie wyrobiłem się. Żeby nie było nudy aplołdnąłem kilka fotek ustrzelonych jakiś czas temu podczas spaceru z Agatą. W sumie to miały one stanowić rozwinięcie
zajawki, ale nie mogłem jakoś przebrnąć przez ich edycję, a później sprawa przyschła i o nich zapomniałem. Idea była taka, zaprezentować możliwości doświetlania blendą. Plan wziął w dupę, bo fotki wyszły słabo, a popełnione przeze mnie błędy okazały się na tyle poważne, że nie szło ich skorygować.
Dobra, teraz kilka uwag odnośnie blendy. Rzeźbione blendy DIY z kocyków ratunkowych do niczego się nie nadają. NRC mają bardzo odbijającą powierzchnię i na twarzy robią się "zajączki". Krążą w necie jakieś cudowne tutoriale, jak to wysmarować jakimś budaprenem czy innym super glue a powierzchnia się zmatowi i będzie super. Osobiście uważam, że nie ma totalnie sensu. Koszty robią się masakryczne, wygląda to dziadowsko, a po 5 rozłożeniach nie ma już czego składać. Jedyny plus z całej tej misternej roboty jest taki, że można się kleju nawąchać. Gotowe blendy 3w1, 5w1 i 982w1 można kupić naprawdę niedrogo. Są to przyzwoicie wykonane produkty prosto z Chin. Jedna uwaga: nie ma co oszczędzać na wielkości. Ja kupiłem zdaję się 80 albo 90 cm i jest trochę mało. Wystarczy na doświetlenie twarzy i ewentualnie dekoltu, ale nic więcej. Tylko do ciasnego portretu. Każdy, kto myśli, że uda mu się trzymać blendę i strzelać fotki, jest niespełna rozumu. Wiem, bo sam tak myślałem. Jest to technicznie awykonalne. Do machania blendą potrzebna jest osoba trzecia albo statyw z odpowiednim mocowaniem (tu polecam własne inicjatywy w klimatach DIY). Teraz coś o samym używaniu. Ekspertem nie jestem, ale podczas powyższego spaceru popełniłem masakryczny błąd. Mimo walącego z nieba słońca postanowiłem ocieplić jeszcze fotki i za powierzchnię odbijającą wybrałem kolorek złoty. Wszystko fajnie i pięknie, dopóki nie zgrałem foci na kompa. Skóra zyskała pomarańczowo-brzoskwiniowy odcień, ale wszystko inne było pozbawione tego kolorku. Próbując ustawić jakiś rozsądny balans bieli można było dostać krewicy. Wszystko albo blade, albo rude. Nie testowałem tego jeszcze, ale mam takie przeczucie, że złoty kolor nadaje się na pochmurne dni. W słoneczny dzień najlepiej chyba korzystać z białej powierzchni.
Poniżej wrzucam trzy focie. Na jedynce próbowałem walczyć z kolorami, ale poległem. Nie udało mi się uratować naturalnego zafarbu skóry. Nie zrobiłem z niej crossa, bo o dziwo wyglądał jeszcze gorzej. Kolejne dwa pstryki to już hardkorowy cross. Są one dość specyficzne i na pewno nie każdemu podchodzi taki klimat. Mi się nawet podoba. Ma coś w sobie. Jakąś taką nutkę oldschool-vintage-retro :]
 |
ISO 200, f/3.3, 1/750s, 65mm
|