niedziela, 4 marca 2012

W drodze do...

Jakiś czas temu zrodziła się wizja na sesję i zaczęły się pierwsze przygotowania. O zbieraniu i szykowaniu rekwizytów możecie przeczytać we wcześniejszym wpisie "walizkowym". Kiedy już można było odliczać godziny do sesji okazało się, że w sobotę muszę być w pracy. Załamka straszna. Udało mi się przeciągnąć trochę grafik i mieliśmy z Agą dosłownie dwie godzinki na całość. Trzeba było zrezygnować z make-upu  u kosmetyczki i innych dziadostw. 

Czas gonił, więc na lotnisku byliśmy dość wcześnie, bo ok. 9:00. Policja dopiero rozstawiała pomarańczowe kołki, kręciło się trochę ochrony a w środku terminalu trwały próby do występów artystycznych. Bez zbędnego opieprzania zrobiliśmy mały zwiad i zabraliśmy się za focenie. Już na początku okazało się, że sprawa jest dość skomplikowana. Był bardzo słoneczny dzień a po niebie przelewały się chmury. Ponieważ terminal jest bardzo mocno przeszklony w środku na przemian, albo było strasznie jasno, albo koszmarnie ciemno. Komplikowało to cholernie focenie. Nie mogłem za bardzo bawić się przesłoną, bo chciałem zachować głębię ostrości, nie mogłem też za bardzo ruszać czasu. Lampa błyskowa na wyzwalaczu radiowym synchronizuje się do 1/180s, pozostawało tylko ISO, ale też w ograniczonym zakresie, bo jak wyszło słońce to nawet tryb Lo1 nie dawał rady. Trzeba było dodatkowo bawić się +/- Ev. Nie jestem do tego przyzwyczajony i mnie to trochę męczyło. Poza światłem doskwierał mi jeszcze znaczący brak koncepcji. Pomieszczenia na nowym terminalu jeśli chodzi o design są na prawdę na poziomie, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Tuż przy oknach stały fantastyczne nowoczesne szezlongi, ale ni cholery nie było tam jak się przymierzyć do kadru. Na dokładkę można dodać szwendających się ludzi, ale to już normalka.